Wielkimi krokami zbliżamy się do końca wielkiego hinduskiego wesela. Prawdą jest jednak, że to co ja opisuję, to zaledwie część tego, co się dzieje w ramach zaślubin. Rytuały trwają na długo przed i na długo po tym, co miałam okazję zobaczyć. Nie zawsze jednak jest to publiczne i dostępne dla zwykłych gości. Ostatnie dni ślubu były najbardziej niesamowitą częścią wydarzeń tych kilku dni i choć nie wiem co jeszcze działo się “za zamkniętymi drzwiami”, to co widziałam i tak przeszło moje najśmielsze oczekiwania…
Dzień przed ostatnim, oficjalnym przyjęciem, czyli ślubem, był pełen tradycyjnych błogosławieństw dla Pana Młodego. Cały poranek Umang spędził siedząc w jednym miejscu, a każdy z gości mógł go namaścić siedmioma przyprawami, wśród których potrafiłam wyróżnić kurkumę, oliwę, kardamon i wodę, ale co do reszty nie miałam pewności. Do tego była gałązka, którą należało zamoczyć w każdej z siedmiu przypraw, a następnie symbolicznie dotknąć stóp, kolan, ramion i głowy Pana Młodego. I powtórzyć to siedem razy. Była to dobra wróżba małżeństwa i życzenie szczęścia.
Po kilku godzinach Umang był cały mokry i kolorowy, ale nie wyglądał na zbyt przejętego swoim wyglądem. Wciąż się uśmiechał i przyjmował kolejne błogosławieństwa, choć coraz rzadziej trafiały we właściwe miejsca, a czasem wyglądało to po prostu jakby wszystkich cieszyło, że jest już bardzo ”przyprawiony” i tylko dodawali tam, gdzie jeszcze był prześwit czystości 🙂
Popołudniu zostałam zaproszona na obiad do domu jednego z gości, którego poznałam w trakcie trwania ślubu, Baby i jego żony. To dało mi możliwość zobaczenia jak mieszkają inne osoby z Indii. Baba wywodził się także z kasty biznesowej i na pewno nie mógł narzekać na dochody. Jego dom był ogromny! Jak dowiedziałam się na miejscu, zgodnie z tradycją, jako najstarszy z rodzeństwa, pozostał w domu rodziców, aby się nimi opiekować. Na parterze znajdowała się część wspólna oraz pomieszczenia zajmowane przez jego matkę. U góry mieszkał on z rodziną. Jak nakazuje tradycja, po ślubie żona wprowadziła się do niego do domu.
Baba wraz ze swoim kuzynem, Karanem,oprowadził mnie po swoim domu, nie pokazując jednak prywatnych pokoi członków rodziny. Na koniec zaprowadzili mnie do salonu, który pełnił też rolę prywatnej sali kinowej – całaą jedną ścianę pomieszczenia zajmował rozciągnięty ekran, do którego przodem ustawione wygodne kanapy. Każda sofa miała wybudowaną w podparcie popielniczkę (w Indiach wszyscy mężczyźni palą, choć cena papierosów jest taka w Polsce czy nawet wyższa, a to dosyć drogo jak na kraj i porównanie z innymi kosztami), okna miały ciemne zasłony, a ściany pokoju były odpowiednio wyciszone.
Pierwszy raz znalazłam się w prywatnej sali kinowej (sic?!). Tam też dowiedziałam się, że mieszkanie razem, w kilka pokoleń, jest zupełnie naturalne w Indiach. To najstarszy z synów opiekuje się rodzicami i pozostaje w ich domu, tym samym przejmując majątek po ich śmierci. Małżeństwo Baby jest także przykładem związku zaaranżowanego przez rodzinę. Ponieważ jego brat chciał już się żenić, a tradycja zabrania aby młodszy z braci wziął ślub przed starszym, Baba pozwolił swoim rodzicom zadecydować o przyszłej partnerce. W ich sytuacji zostali bardzo dobrze dobrani i po 15 latach małżeństwa wydawali się szczęśliwą parą.
Razem z mamą Baby zjedliśmy obiad, a następnie jego żona szybko wybiegła z domu, aby skorzystać z usług fryzjera i kosmetyczki, gdyż do wieczornego przyjęcia zostało zaledwie kilka godzin :p jak wytłumaczył mi to Pan domu, hinduskie kobiety z domów takich jak jego, nie mają zbyt wiele do roboty. Pieszczotliwie nazywa się je “menedżerami domu”, co oznacza mniej więcej tyle, że nadzoruje pracę służby. Nigdy nie ubierają się, czeszą czy malują same, tylko korzystają z usług wyspecjalizowanych salonów. Zarówno Baba, jak i jego kuzyn gorąco polecali mi poślubienie hindusa, abym i ja mogła zostać takim “menadżerem”. Nie wiem tylko czy przy tej krótkiej ścieżce awansu nie zanudziłabym się bardzo szybko 😉
To, co było najważniejsze tego dnia, oczywiście miało miejsce wieczorem. Wszyscy ponownie spotkaliśmy się w domu Pana Młodego, gdzie czekał już na nas cały orszak! Tego wieczoru, dzień przed zaślubinami, Umang miał się udać do niedaleko położonej świątyni, co pieczętowało decyzję o małżeństwie. Naszym zadaniem było niedopuszczenie do tego, symbolicznie blokując jego drogę. Wszystko było świetnie przygotowane: po bokach stali służący z lampionami, pomiędzy nimi byliśmy my, goście, tańczący do rytmu bębnów grających pomiędzy nami, a za całym tym orszakiem jechał na koniu Umang z jedną ze swoich kuzynek (podobno powinno być z nim dziecko, jako dobra wróżba). Mniej oficjalną częścią był samochód z alkoholem, który wolno jechał jeszcze za Umangiem i do którego w razie zmęczenia można było się dyskretnie wycofać 🙂
Mieliśmy do przejścia ok. 500 metrów, ale spacer ten trwał cztery godziny! To było iście hinduskie tempo, a do tego nasz orszak rozciągał się na jakieś 70 metrów. Właściwie co kilka metrów zarządzano postój na tańce, śpiewy i bębny, a Pan Młody na koniu przesuwał się co trzeci postój. Po czterech godzinach bębnienia ponownie odrobinę osłabiłam swój słuch, choć nie byłam już w takim szoku jak za pierwszym razem.
W KOŃCU dotarliśmy do świątyni, do której weszli jedynie Pan Młody z rodzicami i oficjalnymi fotografami. Za zamkniętymi drzwiami Umang przyjął błogosławieństwo i ślub zaplanowany na kolejny dzień stał się wydarzeniem oficjalnym.
Dzień ślubu był wyjątkowy. Przede wszystkim, jest to dzień mocno związany z religią, pełen obrzędów i rytuałów. Uczestniczy w nim największa liczba gości, ale zabawa nie przypomina w żaden sposób naszego wesela. Zacznijmy jednak od początku.
Cały ranek został poświęcony na przygotowanie się do ślubu. Specjalnie na tę okazję miałyśmy z Zosią przygotowane drugie saree. Jak już wiecie po historii z przyjęcia zaręczynowego (Ślub z bajki? Jeszcze lepiej! cz.1), nie ma opcji, żeby bez długiej praktykantki ubrać się w to samodzielnie, w związku z tym Lakshay (kolega Umanga) ponownie zabrał nas do salonu, w którym zaopiekowała się nami tamtejsze pracownice. Jak również wiecie z tego samego przyjęcia, punktualność to rzecz względna w Indiach. Jadąc na ślub musieliśmy zahaczyć o kilka miejsc, odebrać kilka osób, a ostatecznie utknąć w korkach, jakich nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić. Skracając, dotarliśmy na miejsce spóźnieni 5 godzin!!! Przez co ponownie ominęliśmy wszystkie najważniejsze rytuały. Na szczęście zdążyliśmy na składanie życzeń i wręczenie prezentów, więc jest szansa, że wśród ponad tysiąca gości Para Młoda nie dostrzegła tego szczegółu…
Miejsce, w którym odbywało się przyjęcie wyglądało magicznie! Lakshay wytłumaczył nam, że wszystkie budynki w pobliżu są przeznaczone właśnie na hinduskie ceremonie. Musiały być bardzo dużo, aby pomieścić ponad tysiąc gości i bardzo bogato przyozdobione, gdyż w tym kraju nie istnieje coś takiego jak minimalizm. Jednocześnie były dosyć dobrze ogrodzone od siebie, tak że ludzie z różnych przyjęć nie wpadali na siebie. Dla przykładu, miejsce naszego przyjęcia było tylko jednym z czterech albo pięciu budynków tego samego właściciela, do każdego jednak prowadził osobny podjazd i każdy był oznakowany specjalnym numerem. Aby nie było wątpliwości, przed wyjazdem była także wielka tablica z imionami Państwa Młodych. I wszystko było jasne 🙂
Wchodząc do budynku witały nas wielkie bukiety kwiatów, posągi na wzór starożytnej Grecji, wielkie żyrandole i perskie dywany. Przepych wchodzący w tandetę, ale w Indiach to wszystko grało i jakoś ze sobą pasowało. Idąc długim, szerokim korytarzem dochodziło się do głównej sali. Na samym środku była scena, na której gdy weszliśmy zasiadali Państwo Młodzi z rodzicami. Po prawej znajdowała się mniejszą scena na której grał zespół, a wzdłuż ścian ciągnęły się nieskończenie długie stoły z jedzeniem. Tylko miejsc siedzących nie było dla każdego, więc impreza była bardziej w rodzaju “na stojąco”, ale nikomu to nie przeszkadzało. Ogólnie dla była tak bogato przyozdobiona i tak ogromna, że przejście z jednego jej końca na drugi zajmowało kilka minut…
Gdy Państwo Młodzi odebrali już wszystkie życzenia i prezenty, a także udało im się coś zjeść, przeszli do jeszcze innej, mniejszej sali z boku głównego korytarza. Tam miały miejsce ostatnie zabawy: wzajemne rozwiązywanie rzemyków z dłoni, szukanie pierścionka w misce z mlekiem i wodą na czas, wymyślanie romantycznych rymów i kilka innych. W tym momencie Umang był już oficjalnie żonaty i mógł zabrać swoją nową żonę do domu. To oczywiście też było w hinduskim, trochę przesadzonym klimacie.
Taka szybka refleksja: na pewno każdy z Was widział jakiś film z Bollywood i odniósł wrażenie, że emocje na ekranie są mocno przerysowane, prawda? Otóż nie, Hindusi są bardzo emocjonalni i naprawdę czasem reagują w sposób, który dla nas może być przesadzony. I tak oto młoda żona żegna się z rodziną, wszystkimi jej członkami (tata, mama, siostra, babcia, kuzynki, ciotki itd), czemu towarzyszy mnóstwo łez, a następnie wsiada z małżonkiem do samochodu, który odwozi ich do jego domu na pierwszą wspólną noc. A tak naprawdę jutro spokojnie będzie mogła pójść do domu (zresztą następną noc mają spędzić u niej o ile dobrze pamiętam), który znajduje się około kilometr od domu męża (?!). Oni po prostu są chyba bardzo emocjonalni i tyle, albo uwielbiają dramaty 🙂
Następnego dnia po raz ostatni wybrałyśmy się na śniadanie do Umanga, aby pożegnać się z rodziną i wszystkimi, których miałyśmy okazję poznać przez ten czas. W domu panowała odświętna atmosfera, a Pratchi (żona Umanga) wciąż była ubrana w niesamowitą sukienkę. Okazało się, że jeszcze przez najbliższy miesiąc czekają ich rytuały, odwiedzanie rodziny i inne tradycje, związane z nowym zawarciem związku. Przez cały ten czas panna młoda musi być oficjalnie wystrojona. Ona jednak, jak każda normalna młoda dziewczyna, nie mogła się doczekać, aż na powrót założy dżinsy 🙂
Aż niemożliwe, że to wszystko tak szybko minęło! Przez cały ten czas bardzo zżyliśmy się wszyscy ze sobą i po prawie tygodniu, gdzie właściwie każdego dnia widzisz te same osoby przez cały czas, ciężko było po prostu wyjechać z Ghaziabad. Na koniec otrzymałyśmy kolejne prezenty od rodziny Pana Młodego (oni nam w sumie dali więcej prezentów niż my im!). Każda z nas otrzymała wielką paczkę słodyczy, bransoletki i… zestaw pościeli. Ich pomysły na prezenty nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać 😀
I to tyle z naszych pięknych wspomnień. Wprawdzie to nie koniec historii z Indii, ale rozdział o hinduskim ślubie możemy uznać za zamknięty. Choć te wszystkie szalone i kolorowe wspomnienia zostaną ze mną jeszcze na długi, długi czas…