Wiem, że wiele ludzi nie potrafi się zdecydować, czy w Tajlandii jest lepiej na północy, czy na południu. Dla mnie to po prostu dwa różne światy, gdzie północ jest mistyczna i wypełniona buddyjskimi świątyniami, a południe to bajeczne wyspy i rajskie plaże. Najpierw przedstawię Wam północ.
W Chiang Mai można spędzić kilka lub kilkanaście dni i niezależnie od tego, jak długo tam zostaniemy, na pewno nie będziemy się nudzić. Samo miasteczko kryje mnóstwo atrakcji, do tego można skorzystać z ofert biur i wycieczek lub pójść na kurs gotowania. Kuchnia tajska to zdecydowanie mój numer jeden wśród smaków Azji południowo-wschodniej, więc poznawanie jej tajników było dla mnie bardzo kuszące.
W mieście znajdziemy mnóstwo ofert kursów, zwykle w przedziale cenowym 600-1200 bahtów. Cena zależy od ilości przygotowywanych dań, wielkości grupy, lokalizacji i paru innych czynników. Jeżeli znajdziecie tańszą ofertę, to mogą wystąpić komplikacje w postaci kwestii dojazdu (brak odbioru z hotelu) czy śmiesznie mała ilość dań. Z drugiej strony te super drogie oferują aż nazbyt bogaty pakiet: liczba dań nie do przejedzenia czy super kameralne gotowanie, które tak naprawdę zabiera całą zabawę.
Znalazłyśmy kurs za 800 bahtów, gdzie w cenie miałyśmy transport, udział w zakupach na lokalnym markecie, przygotowanie 5 dań, a zjedzenie 6 (deser przygotowany wcześniej), fotorelację i książeczkę z przepisami. Dla nas to było w zupełności wystarczające. W ten oto sposób spędziłyśmy wieczór w Tom Yam Thai Cooking School. Po odebraniu z hotelu, pojechałyśmy na bazar, na zakupy. Właściciel szkoły pokazywał nam najpopularniejsze przyprawy i składniki dań tajskich. To niesamowite jak różne warzywa znajdziemy w Azji, takie których nigdy nie widzieliśmy w Europie lub znane nam z nazwy, ale wyglądające zupełnie inaczej niż ich zachodni przedstawiciele. Dla przykładu, znajdziemy tutaj co najmniej cztery rodzaje bakłażana i żaden z nich nie wygląda jak ten, który zjadamy w Polsce.
Po zakupach pojechałyśmy razem z innymi kursantami do szkoły gotowania. Mieściła się ona w domu jej właściciela, stąd atmosfera była jakbyśmy gotowali u jednego z przyjaciół. Każdy otrzymał fartuszek i przepaskę na włosy, a następnie ustawił się przy swoim stanowisku. Jeszcze przed rozpoczęciem gotowania wybraliśmy dania, które chcieliśmy przyrządzić. Zawsze były trzy możliwości do wyboru: wśród zup, dań głównych, past curry itd. Potem dzieliliśmy się na grupy zgodne z naszym wyborem, aby Ci, którzy gotują te same potrawy, mogli sobie pomagać.
Po każdym daniu mieliśmy przerwę na zjedzenie gotowych przysmaków. Nie zawsze robiłyśmy te same rzeczy, więc wymieniałyśmy się uwagami i próbowałyśmy naszych produkcji. Wszystko było przepyszne, ale nie jestem pewna czy będę to mogła powtórzyć sama w domu 🙂 Mimo wszystko miałyśmy mnóstwo zabawy, a po wszystkim byłyśmy przejedzone, ale bardzo zadowolone ze zdobytego doświadczenia. Zdecydowanie polecam wybrać się do szkoły gotowania kuchni tajskiej.
No dobrze, ale to nie wszystko co oferuje Chiang Mai, a nawet nie najbardziej popularna atrakcja. Warto obrać ten kierunek przede wszystkim ze względu na buddyjskie świątynie, których jest tutaj niesamowicie dużo. Starsze, nowocześniejsze, mniejsze i większe, znajdziemy tu ponad 300 budowli sakralnych. Większość znajdziemy na starym mieście lub w jego okolicy. Nieliczne są trochę bardziej oddalone. Najlepiej wypożyczyć rower i w ten sposób dotrzeć do kilku z nich. Tak zrobiłyśmy my 🙂
Problem ze świątyniami jest taki, że po pewnym czasie zaczynają Ci się one wydawać wszystkie takie same. O ile nie ma w nich czegoś niesamowicie wyjątkowego (a takie świątynie znajdziemy w Chiang Rai, ale o tym innym razem), wszystkie sa bardzo do siebie podobne. Zwykle czerwono-złote, wprawdzie pięknie zdobione, ale wszystkie trochę na jedno kopyto. W związku z tym po zwiedzeniu Chiang Mai ciężko mi wspomnieć, które ze świątyń są lepsze od reszty. Ale na pewno znajdziecie masę sugestii w internecie. Ja bym chyba poleciła po prostu zgubić się w uliczkach starego miasta i dać się zaskoczyć.
A co po zwiedzaniu świątyń? Wieczorem warto wybrać się na nocny market, czyli coś zupełnie typowego dla kultury tajskiej. Gdy temperatura spada i zapada zmrok, chętniej spędzamy czas na dworze, w sprzedawcy wystawiają swoje produkty na długości ponad kilometra, na południu od starego miasta. Znajdziemy tu pamiątki, ubrania, pyszne jedzenie, a także być może załapiemy się na występ lokalnej grupy tanecznej lub masaż stóp. To może być idealne zakończenie dnia 🙂
To wciąż nie koniec możliwości w Chian Mai, ale kolejne rozrywki wymagają od nas wydostania się z miasta, np. na skuterze. Na 250 baht możemy wypożyczyć jednoślad na 24 godziny i wybrać się za miasto. Chiang Mai to największe miasto na północy Tajlandii i warto z niego uciec 😉 w okolicy znajdziemy piękną naturę, możliwość wybrania się na trekking lub popływania w chłodnych wodach wodospadów.
Wszystkie argumenty nie przemawiały do Oli, która stanowczo odmówiła jazdy na skuterze (chyba za dużo nasłuchała się o moich nieszczęśliwych przygodach, o których możecie poczytać tutaj: Nieszczęśliwe wypadki na Palawanie). W związku z tym wybrałyśmy się tylko w dwójkę, razem z Dianą, na północ od miasta. Oczywiście wszystkim polecam uważać na drodze, zawsze mieć kask na głowie i nie szaleć, bo “to przecież takie łatwe”. W Tajlandii jest jednak zdecydowanie lepiej niż na Filipinach, choćby dlatego, że mamy tu specjalny pas dla jednośladów (choć czasem parkują na nim samochody). Nie zapominajmy jednak, że w tym kraju jest ruch lewostronny, co może z początku być mylące 😉
Za cel wybrałyśmy wodospady Mae Sa, czyli aż 9 poziomów wodnych kaskad, gdzie można pływać na ich różnych poziomach. Są oddalone od miasta o około 25 kilometrów, więc jazda na skuterze zajmie około 30-40 minut. Na miejscu doświadczyłyśmy trochę sportu, wspinając się na kolejne poziomy, mogłyśmy podziwiać piękną i dziką naturę po drodze, a na końcu cieszyć się chłodną wodą rzeki. Idealne połączenie aktywności i relaksu 🙂
To nie jedyne wodospady, które znajdziemy w okolicy miasta. Są inne, bliżej i dalej położone. W okolicy Chiang Mai znajdziemy mnóstwo pięknych, naturalnych miejsce oraz tras do pieszych wędrówek. Tak jak wspominałam na początku, atrakcje znajdziemy nie tylko w samym jego centrum. Wszystko zależy od tego jak długo zostaniemy w mieście i ile czasu poświęcimy na odkrywanie jego uroków. Bo jest co odkrywać 😉
Jedna myśl nt. „Chiang Mai, czyli świątynie, wodospady i gotowanie”