Wolontariat w Birmie

                Dzisiaj Wam zdradzę, dlaczego w ogóle postanowiłam przyjechać do Birmy i jak to się stało, że wylądowałam w Mawlamyine. Otóż wszystkie przygody są wspaniałe, uczą i rozwijają, ale najlepsze są te, dzięki którym poznajesz ludzi z danego kraju, ich zwyczaje, kulturę i problemy. I tak właśnie było na wolontariacie w Birmie, który był jednym z najlepszych doświadczeń podczas mojej podróży!

                Przy okazji opisywania mojej pracy w hostelu na Borneo (o którym możecie przeczytać tutaj: Wolontariat w Malezji), wspominałam już stronę helpx.net. Prawdą jest, że po Tajlandii tak naprawdę nie wiedziałam dokąd udać się w następnej kolejności, więc po raz kolejny zaczęłam myszkować na wspomnianej przeze mnie witrynie. Birma była blisko i kilka poznanych przeze mnie w trakcie podróży osób wspominało, że jest to bardzo interesujący kraj. Gdy jednak zaczęłam szukać dostępnych w tym kraju wolontariatów, okazało się, że są tam wyłącznie dwa!

                Wybrany przeze mnie program dotyczył pracy w szkole z intensywną nauką języka angielskiego w Mawlamyine. Pomimo początkowego strachu, że przy tak małej ilości projektów, nie mam szans dostać się na ten jeden, miło się zaskoczyłam. Na odpowiedź nie musiałam nawet długo czekać, bo jeszcze w Tajlandii otrzymałam zaproszenie do współpracy. Min Nay Lin, nauczyciel i opiekun w Mon Intensive English Program (ang. Intensywny Program Angielskiego w regonie Mon) przedstawił oczekiwania szkoły i napisał kiedy mogę zacząć. Po tym już tylko szybko ogarnęłam wizę, a tydzień później znalazłam się na wolontariacie i poznałam go osobiście 🙂

IMG_20170318_073337

Czas z młodzieżą

                Może zacznijmy od samego programu. Intensywny Program Angielskiego był skierowany do osób w wieku 14-20 lat, zamieszkujących w regionie Mon. Kurs trwał 6 miesięcy i w jego ramach, młodzież uczyła się języka angielskiego, a także rozwijała swoją znajomość regionu czy świadomość społeczną. Zajęcia były prowadzone głównie w języku angielskim, ale część organizowano w lokalnym dialekcie (w Birmie praktycznie każdy region ma trochę odmienną mowę), aby każdy z łatwością mógł się wypowiedzieć.

IMG_20170311_190713

                W szkole panowały zasady, których przestrzegał absolutnie każdy uczestnik programu. Zajęcia odbywały się od poniedziałku do soboty, w godzinach porannych, popołudniowych i wieczornych, a uczniowie mieli obowiązek stawiać się we wszystkich porach. Codziennie inna grupa studentów była odpowiedzialna za kuchnie, to znaczy utrzymanie porządku i przygotowanie posiłków dla całej reszty. W poniedziałki i piątki uczniowie zakładali lungyi (tradycyjna birmańska chusta zakładana na biodra zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn). W piątek wieczorem organizowane było spotkanie, na którym dyskutowano o systemie i ewentualnych zmianach funkcjonowania szkoły. W sobotę wieczorem oglądano film. Z telefonów komórkowych można było korzystać wyłącznie w niedzielę, a przez całą resztę tygodnia były one trzymane pod kluczem u Min Nay Lin. Nikt się nie buntował, nie było sprzeciwów.

IMG_20170314_174328

                Celem mojego wolontariatu było nie tyle nauczanie angielskiego, co sama komunikacja w tym języku. Rozmawiając z uczestnikami programu, miałam zwiększyć ich śmiałość w posługiwaniu się angielskim oraz zachęcić ich do samodzielnej pracy i rozwijaniem swoich umiejętności językowych. Oczywiście spotykaliśmy się też na kilka godzin dziennie w oficjalnej klasie, ale po negocjacjach z Min Nay Lin ustaliliśmy, że przy tak krótkim okresie pobytu w szkole (spędziłam z moimi uczniami tylko tydzień), lepiej przygotować krótką formę zabawowo-edukacyjną, niż ingerować w program.

                Na pierwsze zajęcia przygotowałam dla każdego studenta listę zadań do wykonania.Tylko kilka z nich było obowiązkowych i te wykonaliśmy razem na zajęciach. Reszta należała do ich dobrej woli. IMG_20170317_093734-COLLAGEZadania były różne, dotyczące uczenia się angielskiego czy posługiwania się nim w praktyce, budowania relacji z innymi studentami i pomagania sobie nawzajem, a także takie dotyczące kultury i problemów regionu lub całego kraju. Niektóre były indywidualne (np. napisać przepis na birmańskie danie czy zrobić coś miłego dla wylosowanej osoby), inne grupowe (np. przygotować scenkę do podanego przeze mnie hasła czy przeprowadzić dyskusję na temat wybranego przez siebie problemu społecznego). W ten sposób oni mieli okazję zbliżyć się do siebie, a ja lepiej poznać ich kraj.

                Moje obowiązki właściwie nie ograniczały się do godzin lekcyjnych, ale do ogólnego spędzania czasu z uczniami. Studenci często przychodzili do mnie porozmawiać o moim kraju, Europie czy podróżach. Czasem chcieli poćwiczyć angielskie rozmówki, od czasu do czasu mieli pytanie o jakieś zasady, a niektórzy z nich po prostu chcieli się zaprzyjaźnić. I tak na przykład w dniu wolnym wybraliśmy się razem do parku, gdzie urządziliśmy piknik i graliśmy w gry. Z każdym oczywiście należało też zrobić selfie, bo to jedyny dzień, gdy mieli dostęp do swoich telefonów i nadrabiali za cały tydzień 😛

Życie codzienne w szkole

                W trakcie wolontariatu mieszkałam na terenie szkoły, razem z uczestnikami programu. Otrzymałam prywatny pokój, co było IMG_20170310_200742-COLLAGEniesamowitym komfortem biorąc pod uwagę, że studenci zwykle mieszkali razem. Zostałam zakwaterowana w budynku dla pań, gdzie w dwóch salach mieszkało razem prawie 20 dziewczynek. Wszystkie spały grzecznie obok siebie, właściwie bez prywatności, w bardzo skromnych warunkach. Na łóżko składała się bambusowa mata, a w zestawie był jeszcze kocyk i mała poduszeczka. Ja miałam prywatność, ale zestaw do spania otrzymałam identyczny.

                Jak już wspominał wcześniej, każdego dnia inna grupa studentów była IMG_20170311_140411odpowiedzialna za kuchnię. Podziwiałam ich, bo wcale nie jest łatwo gotować trzy posiłki dziennie dla ponad 30 osób, a przy tym wciąż uczestniczyć w zajęciach. Menu zazwyczaj składało się z dania mięsnego, dania warzywnego, no i oczywiście ryżu. I tak właściwie wyglądało śniadanie, obiad i kolacja, bez większych różnic. Zapewniam, że można się przyzwyczaić do ryżu o każdej porze dnia, tak samo jak do krewetek na śniadanie 🙂

IMG_20170314_182001

                Z innych ciekawostek, to oczywiście kwestia higieny. Toaleta, co nie powinno być dla nikogo szokiem, była z przykucem i do zalewania wodą z wiaderka, ale to akurat azjatycki standard. Prysznic był jednak nowością nawet dla mnie, bo po prostu nie istniał. W przestrzeni męskiej nie było problemu, chłopcy mieli dwie studzienki, które napełniane były (oczywiście zimną) wodą. Oni w samych majtach stawali przy nich, mydlili się, a następnie płukali. W części żeńskiej również mieliśmy swoją studzienkę, ale trzeba już było bardziej kombinować.

                Całe „skrzydło” sanitarne mieściło się za małym bambusowym płotkiem i była to przestrzeń do robienia prania czy właśnie kąpieli. Należało więc owinąć ciało chustą, tak aby zakryć się od pach do kolan, a następnie schować między płotem a studniom. Następnie napełniało się duże wiadro (oczywiście zimną) wodą ze studni, namydlało i spłukiwało mniejszym wiaderkiem. Nawet nieźle mi to wychodziło… dopóki nie trzeba było umyć włosów.

IMG_20170314_182905-COLLAGE

                Był też oczywiście czas wolny, choć nie za wiele. Wtedy część ze studentów uczyła się lub czytała książki, część oglądała filmy, ktoś grał na gitarze. Z takich ciekawszych rozrywek, chłopcy w Birmie uwielbiają grać w piłkę, ale wygląda to inaczej niż wszystkie gry, które znamy. Sama piłka jest wiklinowa i niewielka. Gracze ustawiają się w krąg i odbijają ją nogami tak, aby nie spadła na ziemię. Jeżeli grają w longyi, robią z nich coś w stylu krótkich spodenek, co wygląda dosyć zabawnie (zdradzę Wam, ze wielu z nich nic pod longyi nie nosi 😛 ). I w ten sposób mijał nam czas wolny od pracy.

IMG_20170314_174539

Przy pełni księżyca

                To wydarzenie właściwie nie jest związane z wolontariatem, ale postanowiłam opisać je tutaj. Dzięki moim studentom miałam okazję zobaczyć, jak świętuje się pełnię księżyca w Birmie. Dużo słyszy się o azjatyckich szalonych imprezach przy pełni księżyca, a w Tajlandii to nawet przy połowie, ćwiartce i jego braku urządza się melanże. Gdy pełnia pojawia się na niebie w Birmie, jest to wydarzenie mistyczne i absolutnie nie celebruje się go pijaństwem.

                Po zachodzie słońca, wraz z uczestnikami programu ubraliśmy się w longyi i nałożyliśmy oryginalny, birmański makijaż z thanaki. Wybraliśmy się do wspominanej przeze mnie w poprzednim wpisie świątyni, Kyeik Than Lan Pagoda. Ostatnim razem byłam tu w środku dnia i muszę przyznać, że wyglądało to zupełnie inaczej (zdjęcia z tej wizyty możecie zobaczyć tutaj: Zwiedzając Mawlamyine i Wyspę Ogrów). Tym razem wygląd świątyni, atmosfera i przebywające tam osoby sprawiały, że miałam wrażenie odwiedzania zupełnie nowego miejsca.

IMG_20170312_203007

                Tłumy ludzi zmierzały do głównej świątyni w Mawlamyine, dlatego nie czekając na windę, wbiegliśmy na boso po schodach. U IMG_20170312_191807-COLLAGEgóry również panował już tłok, ludzie rozkładali się na ziemi, wypełniali sale, medytowali lub po prostu przechadzali się po sakralnym terenie. Moje studentki zapytały mnie o dzień tygodnia, w którym się urodziłam i skierowały do odpowiedniego ołtarza. Tam musiałam trzy razy oblać odpowiedniego buddę wodą z dzbanka, a następnie zapalić świeczkę. Dalej udałyśmy się do kolejnych ołtarzy, aby każdy z naszej grupy odprawił ten sam rytuał przy ołtarzu swojego dnia tygodnia.

                Wszędzie paliły się świece, ludzie wypełniali sale i modlili się IMG_20170312_195232o błogosławieństwa przykładając głowy do podłogi. Każdy był odświętnie ubrany, ale wszyscy byli boso i stawali się równi, gdy zajmowali miejsca na posadzce. Moi studenci wytłumaczyli mi, że pełnia to czas na refleksję i medytację, dlatego tyle ludzie decyduje się na nocną wizytę w świątyni. Górujące nad miastem święte miejsce, pozwala oderwać się od codzienności i oczyścić umysł.

                Pomimo mistycznej atmosfery, ludzie zachowywali się raczej swobodnie. Stosunkowo miało się wrażenie, że jest to też po części czas dla rodziny, który należy spędzić wspólnie. Dzieci oczywiście nie krzyczały i piszczały, ale swobodnie biegały i bawiły się ze sobą. Część osób po prostu siedziała na schodach i podziwiała nocną panoramę miasta. Inni rozmawiali, śmiali się i pozdrawiali znajomych. Inaczej niż w katolickich kościołach, tutaj nie chodziło o ciszę i spokój, ale o radość i życzliwość, którą można okazywać w sposób bardziej głośny, a wciąż pełen szacunku dla świętości miejsca.

 

                Tydzień w birmańskiej szkole upłynął mi w ekstremalnie szybkim tempie i nim się obejrzałam, znów ruszałam w drogę. Jeszcze niedaleko, wciąż planowałam pozostać w Mawlamyine (o czym będzie w następnym wpisie), ale wiedziałam, że raczej nie spotkam już tych ludzi.

                Szczerze mówiąc wiele się od nich nauczyłam: trochę radości z dnia codziennego, trochę prostego życia. Przypomnieli mi, że nie trzeba szybko dorastać i warto zachować choć odrobinę dziecinnej niewinności. Pokazali, że można kochać swój kraj, pomimo, że on nie kocha Ciebie. I warto starać się w nim coś zmienić. Na zawsze zapamiętam determinację studentów, którzy wierzyli, że wystarczy marzyć, chcieć i uparcie dążyć do celu, a wszystko się może zdarzyć.

IMG_20170317_195635

Jedna myśl nt. „Wolontariat w Birmie”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.