To nie są najbardziej klasyczne kierunki, gdy chcesz popływać z khmerskim morzu. Na pewno jednak znajdą się tacy, którym odpoczynek w tych miejscach wyda się bardziej atrakcyjny. Szczególnie, jeżeli liczymy na autentyczny klimat, niewielką liczbę turystów, ciszę i spokój. Dziś zabieram Cię w podróż na południe Kambodży 🙂
Zacznijmy od tego jak się tu dostać. Właściwie z każdego dużego miasta w Kambodży znajdziemy połączenie do Kep. Ta niewielka nadmorska miejscowość jest połączona zarówno ze Siem Reap, jak i Phnom Phen, czyli stolicą Kambodży. Tych możliwości jest oczywiście dużo więcej, wystarczy, że zapytamy o nie w dowolnym punkcie sprzedającym przejazdy. Jeżeli jednak jest to większość odległość, musimy liczyć się z możliwymi przesiadkami.
Z Kep na Kho Tonsay dostaniemy się łódką, która kursuje regularnie z głównej przystani. Warto dotrzeć tutaj wcześniej, bo wieczorem możemy mieć problem z transportem lub zostaniemy poproszeni o większą kwotę za przeprawę. Płacisz raz, dostajesz numer telefonu i umawiacie się na odbiór, nieważne czy tego samego dnia czy kilka dni później. Po 30 minutach jesteś już na wyspie.
Dzika wyspa królicza
No dobra, to teraz kilka faktów o Kho Tonsay, czyli w tłumaczeniu wyspie króliczej. To naprawdę niewielka wysepka, na której chyba nikt właściwie nie mieszka na stałe. Nie ma tu absolutnie żadnych dróg utwardzanych, prąd jest zaledwie kilka godzin dziennie, zwykle od 18 do północy, a samą wyspę można przejść dookoła w dwie godziny. Mały raj na ziemii 🙂
Dotarliśmy na wyspę późnym wieczorem. W pierwszej kolejności cieszyliśmy się pięknym zachodem słońca i wciąż gorącą wodą. Następnie udaliśmy się na kolację do jednej z kilku knajpek położonych nad samym brzegiem. Większość z nich oferuje także nocleg w uroczych, choć bardzo prostych bambusowych bungalowach przy samym brzegu. Za kolację zapłacimy 3-7$, za to możemy być pewni, że zostaną nam podane świeże ryby i owoce morza. I były przepyszne!
Na wyspie nie było zbyt wielu turystów, właściwie widzieliśmy tylko kilka osób. Pierwszego wieczora po kolacji wybraliśmy się na spacer wzdłuż wybrzeża i spotkaliśmy po drodze kilku Brytyjczyków i Filipińczyków siedzących przy ognisku. Cieszyliśmy się piwkiem, ciepłem i gwieździstym niebem. Jeden FIlipińczyk przygotował dla nas specjalny przysmak. Do ogniska wrzucił kokosa, a po uprażeniu, rozłupał go i posypał solą. Było to dziwne w smaku, ale trochę przypominało popcorn. Ciekawe 🙂
Co jeszcze? Wyspa królicza cieszy się popularnością wśród mieszkańców z wybrzeża, którzy przybywają na wyspę w dniach wolnych i świątecznych. Ponieważ byliśmy tam w okresie khmerskiego nowego roku (mój trzeci Nowy Rok w tym roku :P, pierwszy był na Filipinach i wypadał tak jak nasz Sylwester, a drugi to Chiński Nowy Rok, który spędziłam w Malezji ), sporo osób korzystało z urlopu właśnie odpoczywając na wyspie. Zwykle przypływali rano i odpływali późnym popołudniem, pozostawiając po sobie sporo śmieci, ale niestety… W Azji porządek nie jest priorytetem. Jeżeli jednak pójdziemy trochę dalej i odejdziemy od głównych punktów wyspy, możemy znaleźc cichą i spokojną plażę, tylko dla siebie.
Oprócz tego, w wolnych chwilach, pomiędzy pływaniem w morzu i jedzeniem pyszności, warto wybrać się na masaż. Khmerski masaż, podobny do tajskiego (czyli suchy i bolesny, ale rozluźniający) znajdziemy na wyspie bez problemu. Panie mają prowizoryczne namiociki, gdzie można się wyłożyć i słuchając szumu fal, oddać pod ich opiekę. Za godzinę masażu całego ciała zapłacimy 6-9$. Warto!
Przysięga o zachodzie słońca
Być może jeszcze pamiętasz, że cała moja azjatycka przygoda, rozpoczęła się od ślubu w Indiach. To było prawdziwie magiczne wydarzenie, ale nie jedyne w tym rodzaju w trakcie mojej podróży. Tak się składa, że wszyscy Ci Francuzi, z którymi zwiedzałam Kambodżę, przyjechali tam w konkretnym celu. A był to ślub Elodie i Alexa, wyjątkowych osób, które poznałam w swojej podróży (ostatnio pojawili się też we wpisie o Berlinie). I ja również znalazłam się w Kambodży właśnie dla nich 🙂
Dokładnie w naszą Wielkanoc, gdy w Polsce wszyscy wcinali jeszcze jajka, ja starałam się wyglądać bardziej reprezentacyjnie, niż na codzień w mojej podróży. Makijaż, sukienka, jakieś ozdoby we włosy. Dokładnie to samo dotyczyło innych gości, którzy również starali się wyglądać lepiej niż zazwyczaj 😛 Wspólnymi siłami, ja i inne koleżanki panny młodej, zajęłyśmy się układaniem jej kreacji, włosów, podkreślaniem oczu. Sztuką było zachowanie klimatu miejsca, przy jednoczesnym dostosowaniu do wyjątkowości chwili. Efekt był idealny.
Sam ślub odbył się o zachodzie słońca na jednej z dzikich, pustych plaż. Świadkowie i państwo młodzi stali w morzu, gdzie fale odbijały się od ich kostek, a wszyscy goście w skupieniu słuchali przysięg w piasku. Obrączki zostały zrobione z trwa i kwiatów rosnących na wyspie i miały charakter tymczasowy (nawet bardzo tymczasowy, bo po godzinie już się gdzieś zapodziały). Po wymianie pierścionków, był jeszcze tylko cudowny pocałunek przy zachodzącym słońcu.
No dobra, ślub oczywiście był symboliczny i nieoficjalny, za to szczególnie ważny dla Elodie i Alexa, bo taki jak sobie oboje wymarzyli. Poznali się w podróży, zakochali i jeszcze w trakcie tej podróży chcieli przysiąc sobie wspólne życie. Zaprosili bliskich (czuję się bardzo wzruszona, żebyłam jedną z tych osób) i zrealizowali swój plan. A po wzruszającej ceremonii otworzyliśmy szampana i dalej świętowaliśmy na plaży, jeszcze do późna w nocy. A teraz zdradzę jeszcze, że prawdopodobnie prawdziwy ślub będzie miał miejsce już w grudniu 😉
Wracamy na ląd
Na Kho Tonsay spędziliśmy kilka cudownych dni, bardzo leniwych i bardzo wolnych, ale przyszedł ten moment, gdy trzeba było znów wsiąść na łódkę i ruszyć z powrotem na ląd. Z ciężkim sercem spakowaliśmy plecaki i skierowaliśmy się na Kep.
To niepozorne miasteczko też ma trochę do zaoferowania. Jest tu kilka hoteli i niskobudżetowych guesthousów, co wskazuje na jakiekolwiek zainteresowanie turystów. Mimo wszystko, pozostaje to bardziej lokalnym kierunkiem, miejscem wypoczynkowym Khmerów i ich rodzin. Są tutaj plaże, ale w standardzie europejczyków zostałyby raczej uznane za brudne i nieciekawe, a życie nocne pozostawia jednak sporo do życzenia.
Na pewno jednak warto wybrać się na krabi targ. To market na którym znajdziemy całą masę lokalnych przysmaków, ze szczególnym uwzględnieniem owoców morza, z naciskiem na kraby 🙂 Możemy zobaczyć jak są łowione te skorupiaki, kosze, w których są przetrzymywane, a także same stworzenia (przed i po usmażeniu). My zdecydowałyśmy się na grillowane ośmiornice, a do tego każda wzięła typowy azjatycki napój, czyli sok z pałek cukrowych.
Warto zanurzyć się między stragany i poszukać też pamiątek. Wspomniałam już ostatnio, ze pieprz z Kambodży to jeden z najlepszych na świecie. Na tym markecie mogłam zakupić kilka paczuszek w bardzo rozsądnej cenie. Znajdziemy tu także wiele innych, tanich przypraw, musimy tylko poradzić sobie z typowym dla takich marketów zapachem ryb.
Zatrzymaliśmy się na noc w Kampot i tam też polecam przenocować. To dosyć żywe miasteczko, znajdziemy tu sporo kawiarni i pubów, a także nocnych marketów. Na pewno byłoby przyjemnie zostać tam nawet na dłużej, ale gonił nas termin. Stąd łapaliśmy już autobus z powrotem do Siem Reap.
To był mój pierwszy raz w nocnym autobusie w Kambodży i powiem szczerze, że jest to przeżycie. W takim środku transportu znajdują się ‘łóżka’, a może bardziej ‘pokoiki’ na dwóch poziomach. Ich długość i szerokość pozostawia wiele do życzenia, bo są dostosowane do drobniejszych osób. Na pewno nie do zachodnich wielkoludów. Dzieliłam swój pokoik z Niną i choć nie było nam idealnie, spokojnie przespałyśmy noc i szybko minęła nam trasa. Także warto zaryzykować, bo da się przeżyć 😉
Hej,
dzięki za wpis, ładnie wszystko opisałaś:)
Wybieram się w styczniu do południowego Wietnamu, ale mam plan zahaczyć o Kambodżę. Również skupię się na południu – wybrzeże, ale jednak cały czas chodzi mi po głowie, żeby pojechać do Siem Reap, mimo, że kawałek jest. Czas mam ograniczony, stąd moje pytania – będę ogromnie wdzięczny za pomoc:
– ile się jedzie z Kampot do Siem Reap? Rozumiem, że te nocne kursy to standard?
– ile kosztuje bilet z Kampot do Siem Reap?
– czy jeśli się zdecyduję, w 2 dni w Siem Reap da się “coś” zobaczyć?
Pozdrawiam:)
*chodzi mi o zwiedzanie Angkor, nie stricte o Siem Reap…:)
Hej Łukasz!
Jeżeli dobrze pamiętam, to płaciłam ok. 12-15$ za przejazd nocnym busem do Siem Reap. Jeżeli masz mało czasu, to jest to najlepsze rozwiązanie, bo nie tracisz dni na transport i dodatkowo oszczędzasz na noclegu. Całość zajmie ok. 10-12 godzin.
Dwa dni w Siem Reap wystarczą, jeżeli planujesz poświęcić na Angkor jeden dzień. Wtedy od świtu do zachodu jesteś w stanie zwiedzić najciekawsze świątynie. Ja tak zrobiłam i byłam usatysfakcjonowana 🙂
Polecam zacząć zwiedzanie od zachodu dnia poprzedniego (np. w dniu przyjazdu), bo 12 godzin w Angkor może być zbyt męczące (od wschodu słońca do zachodu), a warto być i rano i wieczorem. Przeczytaj też mój wpis o świątyniach, tam znajdziesz kilka wskazówek.
Warto zahaczyć o Kambodżę, nawet jeśli masz niewiele czasu 😉
Daj znać, jak masz jeszcze pytania, to chętnie pomogę!