Kolejny kraj, kolejna przygoda, kolejne niesamowite historie. Wietnam – właściwie miało mnie tu nie być, ale jakoś tak wyszło. I na pewno nie żałuję! Kraj z niesamowitą przeszłością, wyjątkową kulturą i piękną naturą. Gdzie północ i południe to dwa zupełnie różne światy. Gdzie wciąż widać ślady po wojnie. Dziś o tym jak znalazłam się w tym szalonym kraju i jakie jest moje ogólne o nim wrażenie.
Którędy do Wietnamu?
Nie wiem, czy się domyślasz, ale zawsze wrzucam taki cover jak gdzieś lecę. Pisałam jednak jakiś czas temu, że samolot jest najbardziej nieekologicznym środkiem podróży, w związku z tym staram się raczej podróżować lądem (zachęcam po przeczytania całego wpisu: Turystyczne zło wcielone). Dlaczego więc z Kambodży do Wietnamu, który znajduje się tuż obok, wybrałam się samolotem?
Powodów jest kilka. Zacznijmy od tego, że Wietnam to naprawdę długi kraj, a Kambodża graniczy przede wszystkim z jego południową częścią. Wiedziałam jednak, że w dalszą drogę ruszę właśnie z tej strony, a chciałam także zobaczyć północ. Tam tak szybko nie da się dostać ze Siem Reap.
Kolejna sprawa, po raz pierwszy w mojej podróży miałam limit czasowy. To znaczy, wiedziałam, że na zwiedzanie Wietnamu mam dokładnie dwa tygodnie. OKROPNE UCZUCIE! Tak wielki kraj, tyle do zobaczenia, a ja cały czas patrzę na zegarek. Przyzwyczaiłam się już do podróżowania w sposób, gdzie zostajesz w dowolnym miejscu na tyle, ile tego pragniesz i ruszasz w dalszą drogę dopiero, gdy czujesz, że masz na to ochotę. Przymus planowania każdego dnia był niesamowitym wyzwaniem. Każdy dzień musiałam mieć praktycznie określony, żeby zobaczyć choć kilka z tych punktów, które chciałam i przejechać właściwie całe państwo. Mówiąc krócej – gonił mnie czas i nie mogłam sobie pozwolić na powolną podróż do i przez Wietnam.
Poproszę wizę
Ostatnia kwestia i prawdopodobnie decydująca, to wiza. Bardzo wiele narodowości, jeżeli wybierają się do tego kraju na okres od dwóch tygodni (czyli dokładnie tyle, co ja), nie potrzebują wizy. Oczywiście, nie ma wśród nich Polski. Nie dziwi mnie już, że na liście jest większość krajów Europy Zachodniej, które zwykle mają lepsze warunki podróżnicze niż nasze państwo. Ale dlaczego uprzywilejowana jest również Białoruś, a my nie?!
Zmuszona do zdobycia wizy mogłam to zrobić na dwa sposoby: w ambasadzie Wietnamu lub na lotnisku, po przylocie. Ambasady czy konsulaty są praktycznie we wszystkich metropoliach Azji, ale trzeba się tam znajdować wystarczającą ilość czasu na wyrobienie dokumentu. Czasem są to dwa dni, ale może przeciągnąć się nawet do tygodnia. Ja nie przepadam za dużymi miastami i wolę spędzać czas w mniejszych miejscowościach na plażach, więc niestety nie ogarnęłam tego w ten sposób (a jest to też tańsze!). W związku z tym musiałam to zrobić inaczej.
W Internecie znajdziemy kilka stron, które oferują wydanie ‘Visa Approval Letter’, czyli listu, który umożliwia nam uzyskanie wizy na lotnisku po przylocie. Niestety, wiele z nich nie są oficjalne i możemy się zostać oszukani. Za taki list płaci się ok. 20$, więc raczej dobrze byłoby nie stracić tych pieniędzy, a do tego mieć nieprzyjemności po pojawieniu się w Wietnamie. Ja złożyłam podanie przez tę stronę i gorąco polecam skorzystać właśnie z niej. To oficjalny portal, za wizę płacimy normalnie i najtaniej, czyli 17$, a sam list otrzymujemy po kilku dniach.
Z tym listem lecimy do jednego z dużych miast, w którym istnieje możliwość uzyskania wietnamskiej wizy na lotnisku, na przykład tak jak ja, do Hanoi. W specjalnym okienku, jeszcze przed odebraniem bagażu, składamy list, oddajemy swój paszport, zdjęcie (musimy je mieć już ze sobą) i płacimy kolejne 25$. W zależności od ilości zgłoszeń, czekamy od kilkunastu do kilkudziesięciu minut i nasz dokument jest nam zwracany.
W Ambasadzie wyrobisz wizę za 30-50$ (zależy od kraju i czy nam się spieszy), na lotnisku będzie to 42-45$. A Białoruś wjeżdża na dwa tygodnie za darmo…
W kraju komunizmu wiecznie żywego
Ok, więc już wiesz, że znalazłam się w stolicy. Szczerze mówiąc, jest to moja ulubiona stolica w całej Azji. Nie wiem dlaczego, nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale naprawdę dobrze się czułam w Hanoi. Do tego jednak wrócę opisując samo miasto. Tym razem opowiem jednak bardziej czym mnie ogólnie zaskoczył Wietnam, pierwsze wrażenia i oczywiście pierwsze smaki.
Kilka faktów o tym niezwykłym kraju, które wielu z nas zna z amerykańskich filmów akcji. Wietnam to była kolonia francuska (stare dzieje), a do tego ważny punkt na mapie Zimnej Wojny (nie taka stara historia. W czasach, gdy ZSRR i USA walczyły o dominację, wiele krajów padło ofiara ich wyścigu. No i oberwało się też nic winnemu Wietnamowi, w którym jeszcze bardziej wzmocnił się podział na północ z Hanoi (wspierany przez ZSRR) i południe z Sajgonem (wpływ post francuski, wspierany przez USA).
W dużym już skrócie, wojnę wygrała północ, na czele państwa stanął komunista Ho Chi Minh, a nazwa miejscowości Sajgon, kojarzona jeszcze z kolonializmem, przekształciła się w miasto od imienia głowy kraju. Do dziś Wietnam jest pełen wiary w dobro systemu czerwonego i kojarzone z nim atrybuty znajdziemy w wielu miejscach. Szczególnie na północy kraju, u zwycięzców. Flagi z sierpem i młotem, a także pomnik Lenina to standard wystrojowy. Zresztą inspiracja przywódcą i myślicielem radzieckim jest w Wietnamie tak wielka, że Ho Chi Minh również został zabalsamowany i pochowany w swoim prywatnym mauzoleum.
Jednośladowy sajgon na drodze!
To co rzuca się w oczy, gdziekolwiek znajdziesz się w Wietnamie, to niesamowita ilość motorów i skuterów. Na drogach jest ich więcej niż samochodów! Można odnieść wrażenie, że wszyscy jeżdża na jednośladach. Albo skuter, albo motor, albo rower… wszyscy trąbią, zasad ruchu za to nie trzyma sie nikt. Trzeba naprawdę uważać! Bardzo często jest tak, że na chodnikach rozkładają się uliczni sprzedawcy lub stoją stoliki z kawiarni czy restauracji, więc jesteś zmuszony do zejścia na drogę. A tam rewolucja, tłumy pojazdów i wszyscy na Ciebie krzyczą. Do tego wąska uliczka wcale nie oznacza, że jest to jednokierunkowa, a obok siebie nie mogą jechać cztery motory jednocześnie…
Motory to zresztą popularny środek transportu nawet na dalsze trasy w tym kraju. Wielu turystów decyduje się przemierzyć cały kraj właśnie w ten sposób. Sklepy w Hanoi lub Ho Chi Minh oferują motory, które możesz następnie sprzedaż za 80% wartości w tej drugiej miejscowości. Opłaca się, nie? Ale uwaga!
W Wietnamie, w porównaniu z wieloma innymi krajami Azji Południowo-Wschodniej, gdzie uznawane jest prawo jazdy międzynarodowe, tu funkcjonuje tylko i wyłącznie dokument w tym kraju. To znaczy, że jeżeli zdarzy Ci się cokolwiek, złapie Cię policja czy spowodujesz wypadek, a nie masz stąd papierów, to jesteś zdany wyłącznie na siebie. Oczywiście, nic takiego nie musi się stać, ale warto jest mieć to z tyłu głowy, gdy decydujemy się na ten sposób zwiedzania.
Chudy i długi
A to wcale nie chodzi o mężczyzn! Wietnamczycy, jak większość mieszkańców Azji, jest oczywiście niska w naszej opinii. Zarówno panie, jak i panowie, nie grzeszą średnim wzrostem ponad 165 cm i oficjalnie można patrzeć na nich z góry (sic!).
Ja jednak chciałam opowiedzieć o naprawdę nietypowej architekturze, na którą warto tu zwrócić uwagę. Wzdłuż wąskich ulic stoją ciasno ustawione domki. Takie bloczki, czy kamienniczki, w każdym razie jeden przy drugim. Wątpliwie stabilna postura to jedno, brak wykończeń to drugie, ogólne wrażenie, że zaraz się to wszystko rozsypie to trzecie. Ale przede wszystkim, są one wyjątkowo smukłe! Wietnamskie mieszkanka nie mają często więcej niż 2-3 metry szerokości. Ok, wierzę, że są dłuższe, ale pewnie nie aż tak bardzo. Do tego nie wyglądają na zbyt wysokie, mam wątpliwości czy jest tam 2 metry do sufitu. Niestety, dopiero po raz pierwszy zwróciłam uwagę, że warunki życia ludzi w dużych miastach, które z pozoru dają więcej możliwości, prawdopodobnie wcale nie są lepsze niż ludzi na wsiach. Przyznam jednak, że w środku nie byłam.
Gdy w brzuchu burczy
Jedzenie, to mój ulubiony sposób doświadczania kultury danego kraju. Pyszne potrawy, wyjątkowe dania, nieznane smaki… Uwielbiam poznawać nowe kuchnie i eksperymentować z menu. Zwykle chodzę zarówno do bardziej popularnych miejsc i tych schowanych w małych uliczkach, próbuję dań w restauracjach i na ulicy. Daję drugą szansę daniom, jeśli w jednym miejscu nie wypadły najlepiej. Ale są takie smaki, które nigdy nie przypadają mi do gustu… a Wietnam był ich pełen.
Muszę przyznać, że tamtejsza kuchnia jest jedną z najmniej ciekawych. Wiele spróbowanych tam przeze mnie potrwa, to standardy w każdym odwiedzanym w Azji. Zupa pho przypomina po prostu tamtejszy rosół i wszędzie smakuje podobnie, niezależnie od nazwy. Sajgonki to takie spring rollsy z Tajlandii, gdzie swoją drogą są dużo lepsze. Ryż z kurczakiem czy kaczką – niezłe, ale z sosem sojowym wszystko jest dobre i można to zjeść wszędzie. Choć wiele osób uznaje kuchnię wietnamską za niezłą, dla mnie była wielkim rozczarowaniem. Jest jednak coś, co zjemy, a właściwie wypijemy tylko tutaj i jest najlepsze w całej Azji. Kawa! Będąc w Azji piłam zwykle tylko naprawdę kiepskie kawy z proszku i bardzo tęskniłam za tym napojem. Choć ta wietnamska różni się od takiej klasycznej, którą wszyscy znamy. Jej parzenie to proces, który sam przeprowadzasz. Dostajesz kubeczek ze słodkim mlekiem (ta kawa musi być super słodka i super mocna), na tym jest taka metalowa czapeczka, którą napełniasz gorącą wodą. Potem tylko czekasz aż przeleci przez to wszystko.
Jest też wersja na zimno i wtedy ta kawa to taki gotowiec. Może wygląda to podejrzanie, ale dalej świetnie smakuje. I dzięki temu napojowi wybaczam Wietnamowi wszystkie niedociągnięcia kulinarne 😉
Niecodzienne zakupy
Do Azji przyjeżdża się wcinać i robić zakupy. Praktycznie wszystko jest tu tańsze: technologia, obuwie, ubrania, gadżety… W związku z tym można przyjechać z pustą torbą, a wrócić super wyposazonym za grosze. Nie jestem fanką chodzenia po sklepach, a do tego nie przepadam za targowaniem się (obowiązkowa czynność w Azji), ale te ceny przyciągną nawet największego przeciwnika konsumpcjonizmu!
No dobra, ale nie będę teraz pisać czego to sobie i gdzie nie kupiłam. Opowiem po prostu jak to wygląda w Wietnamie. Otóż jak wszedzie, królują tu markety, czasowe (np. weekendowe) albo stałe. Takie czasowe zwykle rozkładają się na ulicy, która z tej okazji zostaje tymczasowo zamknięta i działają w określonym czasie. Są też takie, które znajdziemy w konkretnych budynkach i rządzą tam 365 dni w roku. Wietnam to królestwo podróbek i zamienników, na takich bazarach znajdziemy cuda i dziwy. Im głębiej zapuścimy się w wąskie alejki, pomiędzy plecami, koszulki, bokserki i staniki, tym ciekawsze perełki znajdziemy.
Ale szmatki mamy wszędzie, w całej Azji i Europie i reszcie świata. Tutaj dużo ciekawsze są takie małe, maleńkie biznesiki, poza wielkimi marketami. Sprzedawczynie oferują swoje towary, które rozkładają na papierze na chodniach czy noszą w wiklinowych koszach. I tak oto pani na rowerze rozwozi świeże ananany, a od młodej dziewczyny kucającej przy krawężniku kupimy kwiaty.
Mój zachwyt Wietnamem jest ogromny, stąd kilka słów przerodziło się w esej, ale już Cię dłużej nie zatrzymuję, pozostawiam Cię z tym co przeczytałeś. Wrócimy do tematu jeszcze bardziej szczegółowo już wkrótce 😉
Jedna myśl nt. „Kilka słów o Wietnamie”