W listopadzie 2016 roku miałam okazję zobaczyć swój pierwszy cud świata – Taj Mahal w Indiach (przeczytasz o tym tutaj: Indie na szybko). Wtedy też postanowiłam, że postaram się zobaczyć wszystkie. Plan jest prosty, co roku muszę zobaczyć chociaż jeden, tak aby przed ukończeniem 30 roku życia, poznać je wszystkie. I tak oto, rok później znalazłam się w Jordanii. I przyszedł czas na kolejne wyjątkowe miejsce – tajemnicze miasto, Petra.
Razem z Niną, moją szwajcarską towarzyszką podróży przez południowy Izrael i w Jordanii, dotarłyśmy z Wadi Rum do Wadi Musy. Transport był zorganizowany w ramach pobytu w obozie Beduinów, o czym pisałam ostatnio (nie czytałeś? Wśród Beduinów na jordańskiej pustyni). Wadi Musa to miasto, które powstało na wzgórzu, nad historycznym miastem Petra i głównie odwiedzane jest przez turystów właśnie w celu zwiedzenia tej atrakcji. Zatrzymałyśmy się w hostelu My Home Petra, prowadzonego przez Talata, organizatora naszego pobytu w obozie na pustyni.
Marhaba Wadi Musa!
Pierwszego dnia miałyśmy okazję zobaczyć jak właściwie wygląda życie w Jordanii. Po raz pierwszy znalazłam się w normalnym miasteczku, gdzie miałyśmy okazję poznać choćby prawdziwe jordańskie ceny. Jak to zrobić najlepiej? Oczywiście wybrać się na obiad! Zdecydowałyśmy się na restaurację Zawaya, głównie ze względu na jej bliskie położenie od naszej noclegowni. I to był dobry wybór! Zamówiłyśmy pyszne lokalne przysmaki, a do tego otrzymałyśmy darmowe sałatki, a jedzenia było tyle, że miałyśmy jeszcze na kolację. I tak oto za 10 dinarów (1 dinar jordański to około 5 złotych) miałyśmy prowiant na dwa posiłki 🙂
Tego dnia zdecydowałyśmy się na odwiedzenie jeszcze jednego popularnego puntu na mapie Wadi Musy. Historyczność tej okolicy sugeruje, że znajduje się tu kilka lokalnych smaczków. Wśród polecanych atrakcji znalazłyśmy informację o znajdującym się tu najstarszym barze na świecie, powstałym w jaskini w pobliżu Petry. Nie mogłyśmy się powstrzymać i wieczorem zdecydowałyśmy się na odwiedzenie tego miejsca.
Cave bar powstał ponad 2000 lat temu i wciąż funkcjonuje. Ponieważ jednak Jordania kraj arabski, w którym panują restrykcyjne warunki dotyczące spożywania alkoholu, obecnie znajduje się na terenie resortu Crowne Plaza. Dzięki temu, choć ceny wciąż pozostają zawrotne, możemy usiąść przy stoliku w jednej z wnęk jaskini i napić się czegoś procentowego w tym nastrojowym miejscu. Za piwko zapłaciłam 6 dinarów, co sprawia, że jest to koszt porównywalny z cennikiem izraelskim. Ale warto się szarpnąć 😉
Ale do rzeczy – Petra!
Na Petrę przeznaczyłyśmy cały jeden dzień i zapewniam, że to nie wystarcza. Ok, jeżeli zależy Ci na zobaczeniu wyłącznie cudu, to dasz radę to zrobić nawet w 30 minut, ale przypominam, że Petra to starożytne miasto. Rozciąga się na ogromnej przestrzeni, wśród piasków pustyni i skalistych wzgórz. Zacznijmy jednak od początku.
Pojawiasz się u bram Petry i teraz wszystko zależy od tego, czy masz Jordan Pass, czy chcesz kupić bilet. Już wcześniej pisałam, że posiadając Jordan Pass, oprócz wizy, mamy wstęp do wielu atrakcji turystycznych (o wizie i podróży do Jordanii przeczytasz tutaj: Podróż po Izraelu i do Jordanii). Tak też jest w przypadku Petry. Jeżeli jednak, tak jak ja, zdecydujesz się na zakup biletu, pamiętaj, aby udowodnić swój dłuższy pobyt w kraju. Jeżeli przyjedziesz wyłącznie na jeden dzień, aby zobaczyć Petrę, wtedy koszt biletu to 90 dinarów. Jeżeli jednak pozostajesz w Jordanii przynajmniej na jedną noc, koszt ten spada do 50 dinarów.
Gdy już przejdziemy za bramki, czeka nas przyjemny spacerek. Zostanie nam zaoferowany wóz, wielbłąd, koń, a nawet osiołek do przebycia tej trasy, ale to nie znaczy, że jest to wymagająca droga. Polecam grzecznie odmówić i samemu udać się do wąskiego przesmyku. Siq, bo tak nazywa się trasa od wejścia do najpopularniejszego punktu w Petrze, to przejście między skałami. Czasem wąskie, umożliwiające przejście zaledwie kilku osobom jednocześnie, czasem szerokie i przestronne. Idziemy więc przed siebie przez jakieś 20 minut, upajamy się ciszą (koniecznie wyrusz jak najwcześniej, bo potem będziesz poruszał się w kordonie chińskich turystów), a w końcu docieramy do cudu, Al-Chazna.
Tak, jest tam pięknie. To niesamowite, że taka budowla została wykuta w całości w skale, a do tego przetrwała od I-II wieku naszej ery. Trudno uwierzyć, że coś mogło się po takim czasie zachować w tak dobrym stanie, ze wszystkimi misternie wykutymi szczegółami. Cały urok zabiera tylko tłum, który koczuje pod starożytnym grobowcem. Jest więc lepsze miejsce na podziwianie jednego z cudów świata. Dojdziemy do tego 😉
Nie tylko cud
Napatrzyłyśmy się i ruszyłyśmy dalej. Bo to dopiero początek! Stąd należy skierować się na prawo i w ten sposób poznamy kolejne magiczne miejsca. Wszędzie w skałach widać wykute grobowce. Mniej okazałe i zwykle puste w środku, ale dzięki nim zrozumiałam ogrom tego miejsca (świadomość ilości mieszkańców poprzez liczbę zgonów). Część z nich zachowała się w całkiem niezłym stanie, wciąż widać resztki zdobień, kolumn i pięknych fasad. Inne zaledwie dziury w skałach. Skały jednak same w sobie również robią wrażenie, bo często mienią się różnymi kolorami, co samo w sobie nadaje uroku tym miejscom.
Kolejnym, ważnym punktem na naszej trasie, był teatr. Powstał w tym samym okresie co Al-Chazna i był w stanie pomieścić prawdopodobnie prawie 10 000 osób. Całkowicie wykuty w skale, świetnie zachowany, jest największym obiektem w Petrze. Niestety nie można wejść na jego teren (a może dobrze, bo dzięki temu wciąż istnieje), choć jest to jeden z niewielu ogrodzonych na tym terenie miejsc.
Nasz plan wycieczki zakładał, pokonanie kilkukilometrowego szlaku. Wprawdzie nie była to długa trasa, ale mocno pod górkę. Na prawo za głównym placem, na którym znajdziesz wiele stoisk z pamiątkami, znalazłyśmy schody i zaczęłyśmy się wspinać. Było zaledwie 17-18 stopni, ale cieszę się, że nie więcej, bo nie wiem czy dałabym radę 😛 Jednak wznosząc się, miałyśmy coraz lepszy widok na całą Petrę. Na kolejnych urwiskach i tarasach skalnych, mogłyśmy zatrzymać się, żeby podziwiać miasto w góry. Niesamowity widok.
Oczywiście, znów nie trzeba się tak męczyć, tylko można skorzystać np. z osiołka. Pracujący na terenie Petry Beduini, to dziki lokalni mieszkańcy. Ich głównym źródłem dochodu są leniwi turyści, którzy decydują się na skorzystanie z ich usług. Nie zachęcam i nie odradzam. Ogólnie rzecz ujmując, skoro mi się udało pieszo wleźć na górę, to nawet dziecko jest w stanie to zrobić 😛 Ale osiołkiem na pewno będzie mniej wyczerpująco (choć może też mniej aromatycznie).
Cuda z nieba
No właśnie, bo po co nam to w ogóle było? Wiadomo, widoki, ale oprócz tego, na tej trasie można znaleźć kilka beduińskich małych obozów. Ich mieszkańcy zachęcają do odwiedzin, częstują słodką herbatą i chętnie opowiadają o swoim życiu. Można więc odpocząć na poduszkach w cieniu, nad samym urwiskiem, podziwiając z góry starożytne miasto. Nie bój się, oni nie gryzą J Możesz z nimi pogadać i nie będą od Ciebie wyłudzać pieniędzy czy przekonywać do kupna czegokolwiek.
Cel był jednak jeszcze zacniejszy. Wiedziałyśmy bowiem, że na końcu trasy czeka na nas cud, ale tym razem widziany z góry. Dobrnęłyśmy więc do ostatniego obozu Beduinów, gdzie mogłyśmy usiąść tuż nad najbardziej odwiedzanym miejscem w Jordanii. Oczywiście, to nie tak, że my odkryłyśmy to miejsce i byłyśmy tam same. Przychodzili też inni turyści, ale była to zdecydowanie mniejsza liczba niż ta, którą z góry można było podziwiać pod grobowcem. Polecam, spacer trwał około 1,5 godziny (na co też pewnie miała wpływ moja beznadziejna kondycja fizyczna), ale był tego warty.
Przyjemnie było tak posiedzieć i popatrzeć, ale Petra jest ogromna, a czas nas gonił. Musiałyśmy więc zebrać się i ruszyć z powrotem. W tę stronę było łatwiej i szybciej 😛 Chciałyśmy jeszcze udać się do Sanktuarium, miejsca podobnego do Al-Chazny, jednak jeszcze większego. Podobno jest to jeszcze bardziej okazała, dużo większa budowla. Niestety o godzinie 15:30 wiedziałyśmy, że nie damy rady zrobić tej trasy tam i z powrotem. Sanktuarium pozostało więc na następny raz. I będzie następny raz na pewno!
Ostatnie smaczki z Wadi Musy
Zwiedzanie Petry zakończyłyśmy udając się do miejsca, w którym niegdyś stał chrześcijański kościół. Szok, że chrześcijański? Przypominam, że był taki okres w życiu, kiedy duży wpływ w tej części świata mieli Rzymianie. W Petrze znajduje się kilka punktów nawiązujących do ich architektury oraz późniejszego wyznania. To miejsce jest jednak o tyle wyjątkowe, że zostało odkryte stosunkowo niedawno.
Wykopaliska w Petrze trwają cały czas, więc cały czas odkrywane są nowe grobowce czy świątynie. Ten kościół odkryto zaledwie 15 lat temu! Przysypany oczywiście nie przetrwał w swojej pierwotnej formie, zachowała się jednak wyjątkowo piękna mozaika, która zdobiła jego podłogę. Dziś możesz podziwiać niesamowite wizerunki ludzi czy zwierząt, które właściwie istnieją w tej formie jak się szacuje mniej więcej od pierwszej połowy V wieku.
Zbliżał się zachód, więc zmuszone byłyśmy opuścić Petrę. Ruszyłyśmy w górę, skąd miał nas odebrać kolega naszego stałego opiekuna, Talata. Z głowami przepełnionymi cudownymi obrazami, ruszyłyśmy z powrotem do Wadi Musy. Gdy zrealizowałeś swoje marzenie, to czujesz coś, czego nie da się opisać. Pewnie wiesz o czym mówię 🙂
A jak zakończyłyśmy nasz pobyt w tym miejscu? Wyprawą do Hammamu! Turecka łaźnia pozwoliła nam na zasłużony odpoczynek. Sauna, peeling i chilling – idealne zakończenie dnia. Z oczywistych względów nie mam stamtąd zdjęć, ale musisz mi uwierzyć na słowo, że było cudownie.
W ten sposób też zakończyła się moja przygoda z Jordanią. Następnego dnia wyruszyłam w stronę Ammanu, a następnie skierowałam się na zachód. Przekroczyłam granicę i znalazłam się z powrotem w Izraelu. Krótka, bo zaledwie trzydniowa wyprawa pozostawiła ogromny niedosyt. Ale nie ma w tym nic złego, uwielbiam mieć smaka na więcej! Po prostu tam wrócę, prędzej czy później.
Petra od dawna na naszej liście do zobaczenia. Fajnie, że teraz tak łatwo można dostać sie do Jordanii 🙂
Szkoda tylko, że ze Szkocji nie ma tak często tanich lotów do Jordanii