Wakacje to czas szaleństw i zabawy, szczególnie w Azji, gdzie możemy sobie pozwolić na więcej, choćby ze względu na niskie ceny atrakcji. Nurkowanie z akwalungiem, jazda na motorze czy skuterze, spanie na dziko na plaży… Wszystko brzmi świetnie, ale wakacje mogą się szybko skończyć, jeśli poniesie nas melanż. A to się tu zdarza aż za często.
Nie chcę Was straszyć i absolutnie przestrzegać przed tym wszystkim. Każda z tych rzeczy jest super i dla ludzi, więc jak najbardziej warto z nich korzystać. Zwłaszcza, że dzięki temu nasza podróż może być jeszcze ciekawsza, a wspomnienia jeszcze bardziej kolorowe. W tym wszystkim nie należy jednak zapomnieć o zdrowym rozsądku i ryzyku, które niosą za sobą wszystkie bardziej ekstremalne przeżycia. Zosia i ja przez to przeszłyśmy, popełniłyśmy kilka błędów, których można było uniknąć. I teraz podzielę się z Wami mrocznymi sekretami naszych podróży, który uprzekrzyły nam wyjazd i na które Wy powinniście uważać. Teraz już jesteśmy troszeczkę mądrzejsze 🙂
Filipiny to był trzeci odwiedzany przez nas kraj, pierwszy w którym zostałyśmy na ta długo. Praktycznie cały miesiąc spędziłyśmy na jednej wyspie, dlatego miałyśmy okazję dosyć dobrze ją poznać. Szybko po dotarciu do Puerto Princesa poznałyśmy dwie cudowne dziewczyny, Elodie z Francji i Justynę z Polski. Elodie dopiero przyjechała, tak ja my. Justyna już dłuższy czas spędziła na Palawanie, więc zaoferowała poznanie okolicy w lokalny sposób. Lokalny sposób – czytaj na skuterach.
Dla mnie to było pierwsze doświadczenie z jednośladem. Wprawdzie zdarzyło mi się już być pasażerem, ale nigdy siadać za kierownicą. Zosia miała odrobinę więcej doświadczenia, ale wyłącznie w Europie, na o wiele porządniejszych drogach niż filipińskie. Justyna zapewniła nas, że to nic trudnego, automatyczny skuter jest łatwy w obsłudze, wystarczy tylko jechać powoli i uważać na drodze. Mnóstwo osób się na to decyduje, więc dlaczego nie my? Znalazłyśmy w centrum Puerto Princesa wypożyczalnie skuterów z rozsądnym cennikiem. Co do skuterów, ich stan już nie był taki rozsądny.
Skuter od Justyny był bardzo stary, miał słaby silnik, nie miał lusterek i nie działał wskaźnik prędkości. Nasz wprawdzie prezentował się lepiej, ale miał bardzo słabe hamulce. No cóż, nie ma ideałów. Na próbę przejechałyśmy się po okolicy i rzeczywiście okazało się, że nie jest to sprzęt skomplikowany w obsłudze. Gdy poznałam możliwości skutera, czułam się całkiem pewnie za kierownicą. O dziwo Zosi nie szło tak gładko, bo była przyzwyczajona do całkowicie sprawnego sprzętu. Witamy w Azji! Mimo wszystko ruszyłyśmy, początkowo ja za kierownicą, Zosia jako pokorny pasażer.
Było cudownie! Pomimo gorąca, wiatr przy jeździe był przyjemnie kojący, wokół piękne widoki zaraz po wyjeździe z miasta. Przyszło jednak do zmiany, Zosia usiadła za sterami, a ja przeskoczyłam do tyłu. Wciąż jechałyśmy za Justyną, która znała drogę do naszego celu (jechałyśmy na plażę, oddaloną około godziny jazdy skuterem od centrum, ale to raczej mało istotne dla tego wpisu). Wszystko szło nieźle, dopóki nie dojechałyśmy do wzniesienia, z którego trzeba było pomału zjechać i od razu skręcić w lewo. Zosia spanikowała, zamiast hamulca wcisnęła gaz i nie skręciła. Skończyłyśmy uderzając w barierki bezpieczeństwa przy drodze. Miałyśmy naprawdę dużo szczęścia, nikt akurat nie jechał na tym odcinku, za to my nie szalałyśmy z prędkością.
No dobrze, więc leżymy na ziemi, ja spadłam wcześniej, na Zosię przewrócił się skuter z całym swoim ciężarem. To co było naprawdę sympatyczne, to fakt, że mnóstwo ludzi od razu się zatrzymało, żeby nam pomóc, a po chwili pojawiły się także Justyna i Elodie. Ja byłam poharatana po całej prawej stronie na nodze i ramieniu, ale Zosia była w gorszym stanie. Ona także była głównie obdrapana po prawej stronie, na którą przewrócił się skuter, ale bardzo bolała ją noga, a do tego przy upadku uderzyła głową w barierkę. Jeden z Filipińczyków szybko zabrał ją i Elodie (która przestraszona stanowczo odmówiła dalszej jazdy skuterem) do najbliższej kliniki. Ja z Justyną i jeszcze jednym Filipińczykiem ruszyliśmy za nimi na skuterach (w końcu nie mogłyśmy ich tak po prostu zostawić).
To była mała klinika, bez porządnego sprzętu medycznego. Jedyne co mogli tam zrobić, to oczyścić nasze otarcia i założyć opatrunki. Zasugerowali jednak konieczność prześwietlenia nogi Zosi, która wciąż ją bardzo bolała. Tym razem wraz z Elodie wsiadły do ambulansu, a my na skuterach ruszyłyśmy za nimi. Zdecydowałyśmy się na najlepszy, prywatny szpital w Puerto Princesa, Adventist i każdemu polecam korzystanie właśnie z jego usług. Przede wszystkim, on nadal nie wygląda jak nasze zachodnie szpitale i na początku możecie się przestraszyć, ale pracują tam ludzie, którzy bardzo dobrze mówią po angielsku, a sam szpital posiada dużo sprzętu do różnych badań (w tym rentgen, co nie jest na Filipinach aż takie oczywiste).
W dużym skrócie, Zosia spędziła w szpitalu 10 godzin, potrzebowała szwów na kolanie i stopie, a także miała złamany mały palec u nogi, przez co musiała mieć założone usztywnienie na całą nogę poniżej kolana. To oczywiście w późniejszym czasie utrudniało gojenie się pozostałych ran na nogach, które przykryły bandaże. Do tego musicie mi uwierzyć, ale w tropikach nic się ładnie i szybko nie goi, bo duża wilgotność wszystko utrudnia. To jeszcze nic, nasze ubezpieczenie także miało problemy z dogadaniem się ze szpitalem w kwestii uregulowania rachunków. Aby Zosia nie zostawała na noc w szpitalu, musiałyśmy tam zostawić jeden z naszych paszportów aż do uiszczenia opłat. Do dziś też trwa dyskusja z ubezpieczycielem na temat zwrotu kosztów leczenia: Zosia musiała kupić kule do chodzenia, a także różnego rodzaju leki o łącznej wartości 1000 zł. No i koniec z pływaniem, opalaniem, a już na pewno z jazdą na skuterze.
O czym musicie pamiętać:
- Dobrze sprawdzajcie skutery przed wypożyczeniem, szczególnie hamulce. Nie zgadzajcie się na sprzęt, który jest w najmniejszym stopniu uszkodzony lub sprawia kłopot. Zawsze mogą potem też chcieć od Was zapłaty za usterki, które już były przed wypożyczeniem i nie mają nic wspólnego z użytkowaniem przez Was skutera.
- Koniecznie bierzcie kaski! Czasem usłyszycie, że nie trzeba, ale po pierwsze trzeba praktycznie we wszystkich krajach, które na razie odwiedziłam (potem dostaniecie mandat i się zdziwicie), po drugie to może Was uratować nie tylko ładne buźki. Zosi nic nie było, ale może właśnie dlatego, że miała na głowie kask.
- Jedźcie powoli, bo tutaj drogi naprawdę nie zawsze są dobre. Czasem nawet nie widać wybojów, a przewrócić się można choćby z powodu pojedynczego kamienia czy piasku. Muszę jednak pochwalić tutejszych kierowców, na pewno Wam pomogą i będą ostrzegać o wyprzedzaniu używając klaksonu. Tylko nie panikujcie, jak usłyszycie ten dźwięk!
- Jeżeli już dojdzie do wypadku, a Wy macie wykupione ubezpieczenie na podróż, idźcie do najlepszego szpitala w okolicy. Nie ma co oszczędzać, a ubezpieczyciel najpewniej i tak zapłaci. Koszty leczenia są stosunkowo niskie w pd-wsch. Azji, więc nawet jeżeli będziecie musieli wyłożyć z własnej kieszeni, to lepiej skorzystać z dobrych lekarzy, a nie męczyć się i jeszcze trafić gdzieś, gdzie nikt nie mówi po angielsku.
Osobiście miałam przyjemność być już dwa razy na ziemi z powodu skutera, nigdy nie stało mi się nic poważnego, tylko zadrapania. Choć niektóre blizny na pewno zostaną na moim ciele na dłużej niż bym chciała. Ciągle jednak widzę turystów, którzy mają mniej lub bardziej poważne zadrapania na nogach czy łokciach, opatrunki na kolanach czy kostkach. Azjaci się z nas śmieją, bo choć sami jeżdżą często jak wariaci, to robią to od wczesnego dzieciństwa i mają sporo doświadczenia. A my jak te osły wsiadamy “tak o” na skutery i wydaje nam się, że jesteśmy królami świata. Nie, nie jesteśmy.
Druga sytuacja, z którą możecie się zmierzyć, to kradzieże. Dwóch moich kolegów straciło telefony jeszcze w Manili, kolejny oprócz komórki stracił cały portfel na plaży w Port Barton. Filipińczycy są kochani i ciepli, ale źle ludzie znajdą się wszędzie. A na pewno znajdą się w pobliżu, gdy zostawiacie drogocenne rzeczy w byle jakich miejscach. Nasza historia jest jednak trochę inna.
Przez pierwsze kilka dni po wypadku musiałyśmy zostać w Puerto Princesa, aby załatwić kwestie ubezpieczenia i trochę ochłonąć. Po kilku dniach postanowiłyśmy jednak zwiedzić północną część wyspy, czyli Port Barton i El Nido. Wiedziałyśmy jednak, że niedługo znów musimy wrócić do Puerto Princesa, więc ustaliłyśmy z naszym hostelem, że zostawimy tam część rzeczy. Zabrałam swój duży plecak, za to zostawiłam podręczny z kilkoma “drobiazgami w środku”. Zamknięty na kłódkę + w torbie ochronnej. Zosia zostawiła duży plecak i sporo ubrań, których nie potrzebowała przez najbliższy tydzień. No to w drogę.
Zaliczyłyśmy Port Barton, ja zaliczyłam jeszcze El Nido, wracamy do Puerto Princesa, a tu niespodzianka. Okazuje się, że w kilku hostelach na naszej ulicy, w tym w naszym, było włamanie. Skradziono mnóstwo rzeczy, najbardziej poszkodowani byli właściciele, którym ukradli pieniądze z kasy, telewizor i komputer, my jednak też byłyśmy poszkodowane. Zarówno moja torba ochronna, jak i ta od Zosi, zostały rozcięte. Złodzieje zabrali mój mały plecaczek, w którym miałam słuchawki, trochę pieniędzy i aparat fotograficzny. Zosi zabrali duży plecak, wyrzucając jej ubrania gdzieś po drodze. Na szczęście ubrania się znalazły, ale plecak już nie.
Pierwsze co – idziemy na policję. Zosia o kulach, więc trzeba kombinować przejazdy nawet na krótkich trasach. Najbliższy komisariat sprawdził swoje robione ręcznie notatki w wielkim zeszycie (?!) i dopiero po jakichś 40 minutach informuje nas, że owszem, wie o sprawie, ale musimy się udać na turystyczną policję. O ironio, komisariat ten znajdował się tuż obok szpitala Adventist, więc zaczęłyśmy się śmiać, że powoli jest to najlepiej nam znana okolica. Przychodzimy, przesłuchuje nas młoda policjantka. Mówimy szczegóły, że nas nie było, co zniknęło, ile jest warte, a ona skrupulatnie spisuje to (ręcznie!?). Na koniec pokazuje nam dumna co napisała swoim kiepskim angielskim, a ja usatysfakcjonowana podpisuję to. Raport drukowany dostanę na maila. Super, nie będę tu musiała już przychodzić. Aha, jasne…
Po kilku dniach znowu wyjechałyśmy do Port Barton, a raportu jak nie było tak nie ma. Sprawa poszła też od razu do ubeczyciela, ale nie mamy jak z nią ruszyć bez dokumentów z policji. Ostatecznie, dopiero po powrocie do Puerto Princesa, musiałyśmy znowu odwiedzić komisariat, gdzie wreszcie otrzymałyśmy wymagane papiery. A tu się okazuje, już po naszym wyjeździe z Filipin, że w raporcie nie ma nic o włamaniu i jeszcze jakichś tam informacji, a nam nie należy się zwrot. I znowu kłótnie i dyskusje z ubezpieczycielem, które dopiero niedawno (czyli jakieś 3,5 miesiąca po kradzieży) zakończyły się wypłaceniem nam odpowiedniej kwoty. Ale ile zachodu i nerwów, to już inna sprawa.
O czym musicie pamiętać:
- Najczęściej turyści gubią telefony, bo kładą je byle gdzie po pijaku i o nich zapominają. Oczywiście, zdarza się, że ktoś miły znajdzie telefon i nam go odda, alemniej więcej z taką samą częstotliwością jak w Europie 😉
- W hostelach bardzo często są szafki, ale zwykle trzeba mieć własną kłódkę. Najlepiej przywieźć własną, porządną, ale za kilka złotych można je kupić na miejscu. Warto!
- Warto mieć trzymać karty i pieniądze w kilku różnych miejscach. I nie nosić dużej ilości gotówki przy sobie. Nigdy nie wiesz, szczególnie w dużych miastach i tłoku, co się może zdarzyć.
- W dużych miastach i turystycznych miejscowościach jest zwykle policja turystyczna i to tam należy udać się z jakimikolwiek problemami. Tam pracownicy rozmawiają po angielsku i pomogą nam z wszystkimi formalnościami. Choć nie liczyłabym na odzyskanie utraconej własności, my nie odzyskałyśmy.
Podróżowanie to naprawdę świetna sprawa, ale trzeba na siebie uważać. To nie jest tak, że macie od razu nikomu nie ufać, bo na ogół ludzie są dobrzy i chcą Wam pomóc, ale tak naprawdę to Wy odpowiadacie za swoje zdrowie i bezpieczeństwo. Po prostu uważajcie, żeby nie zrazić się i nie zepsuć sobie tych wspaniałych chwil, we wspaniałych miejscach. Powodzenia! 🙂
A zdradzisz jeszcze u kogo jesteś ubezpieczona? 😉
Ergo Hestia 🙂
Nie uważam, ze są skrajnie źli i niegodni polecenia, zresztą cały czas z nich korzystam. Po prostu trzeba uważać i walczyć o swoje, nie dać się spławić. To jasne, że ubezpieczyciel zrobi wszystko, żeby Ci nie wypłacić kasy.
A jak ubezpieczyciel miał się do wypadku na skuterze? Miałyście kategorię A i międzynarodowe prawo jazdy?
Cześć,
Nie posiadamy prawa jazdy kat. A, ale przy małych silnikach w skuterze wystarczy prawo jazdy kat. B.
Nasz sytuacja była jednak trochę bardziej skomplikowana, stąd dyskusja z ubezpieczycielem dotyczała się dosyć długo. Jeżeli masz więcej pytań zachęcam do kontaktu bezpośrednio przez Facebooka lub Instagrama (@asiakuku).
Pozdrawiam 🙂